4 865
5 454 min.
Recenzje filmów
Filmaniak01 (1931 pkt)
2157 dni temu
2018-12-26 13:28:55
Wychowany przez latarnika oraz królową, Arthur Curry od początku nie zaliczał się do zwykłych bohaterów, przebranych w wąskie rajtuzy, czy noszących maski. Z czasem jego przeznaczeniem stało się objęcie tronu w Atlantydzie. I choć może ciężko w to uwierzyć, to Aquaman wcale nie cieszył się zbyt wielką popularnością. Był wyszydzany i wyśmiewany z powodu „nikłych” umiejętności. Jednak kilkadziesiąt lat później to właśnie on otrzymał swoją szansę na wielkim ekranie. Czy mający u nas premierę tuż przed Świętami Bożego Narodzenia „Aquaman” w reżyserii Jamesa Wana, zmienił cokolwiek na lepsze po fatalnej „Lidze Sprawiedliwości”? Czy podobnie jak „Wonder Woman” zdołał rozpalić promyk nadziei i uratować uniwersum DC od pogrążenia się w mroku? A może zamiast tego zatopił go jak statek… na dnie oceanu?
Tom Curry (Temuera Morrison) jest zwykłym latarnikiem, mieszkającym na wybrzeżu morza. Pewna noc i ranna kobieta (Nicole Kidman) zmienią jednak całe jego dotychczasowe nudne i samotne życie. Kobieta okaże się władczynią zaginionego królestwa Atlantydy, a Tom szybko zapała do niej uczuciem. Owocem ich miłości jest Arthur Curry (Jason Momoa), który przez następne kilkanaście lat wychowuje się pod okiem przyjaciela matki, Nuidisa Vulko (Willem Dafoe). W międzyczasie w Atlantydzie władzę obejmuje król Orm (Patrick Wilson), który postanawia zemścić się na ludziach za poniesione krzywdy. Arthur początkowo niechętnie, ale ostatecznie wyruszy w podróż, której celem będzie odnalezienie mitycznego trójzębu Króla Atlana, a także przeciwstawienie się Ormowi, nim ten wywoła wojnę na skalę globalną.
Kadr z filmu "Aquaman" (źródło: materiały prasowe)
Aquamana mieliśmy już szansę wcześniej zobaczyć w „Ligi Sprawiedliwości”. Jego łobuzerski uśmiech, niepohamowany gniew, czy dosyć osobliwe poczucie humoru sprawiły, że szybko zdobył sympatię wielu ludzi i stał się jedną z nielicznych mocnych stron tej przeciętnej produkcji. Decyzja o nakręceniu solowego filmu o tym bohaterze spotkała się więc z wieloma pozytywnymi opiniami, tym bardziej, że sam wybór Jamesa Wana (twórca dwóch części „Obecności”) na reżysera nastrajał optymistycznie. Nie ma co jednak ukrywać, że DC już w przeszłości parę razy przyczyniło się do zniszczenia filmów, które zapowiadały się dobrze. Tak było w przypadku „Batmana v Superman” i „Legionu Samobójców”. Dlatego premiera nadchodzącego filmu Wana wyczekiwana była z dużym zniecierpliwieniem, ale także sporą dozą niepewności. Na całe szczęście powrót Króla Atlantydy ostatecznie nie zawiódł, choć z drugiej strony też nie zachwycił.
To, co szczególnie odróżnia „Aquamana” od pozostałych produkcji z uniwersum DC, to fakt, że znacznie mniej znajduje się w nim ze „snyderowskiego” mroku, a więcej barwnych kolorów i szybkiej akcji. Film Wana nie jest jednak rewolucyjnym dziełem, które na zawsze odmieni kino superbohaterskie, a kolejnym z rzędu origin-story, opowiadającym znaną już niemal wszystkim historię „od zera do bohatera”. Ktoś mógłby rzec, że to nudne i schematyczne, ale jednak w przypadku „Aquamana” ta zwykła forma w pełni do siebie przekonuje. James Wan w porównaniu do Zacka Snydera nie próbuje stworzyć na siłę wielkiego, pompatycznego widowiska, a zwykłą rozrywkę dla rozluźnienia. I w tej formie „Aquaman” sprawdza się świetnie.
Kadr z filmu "Aquaman" (źródło: materiały prasowe)
I rzeczywiście filmowemu „Aquamanowi” bliżej do zeszłorocznej „Wonder Woman”, niż wykąpanemu w smarze „Batmanowi v Superman”. Podobnie jak w przypadku widowiska Patty Jenkins, tutaj także skupiamy się na historii tytułowego bohatera, który przechodząc z jednego do drugiego świata próbuje go zrozumieć i odnaleźć w nim swoje wewnętrzne „ja”. Na początku przez kilkanaście minut przybliżona jest nam geneza Arthura Curry’ego, rozpoczynająca się od pierwszego spotkania jego rodziców, a kończąca na odkryciu przez niego mocy. Taki wstęp, mimo że długi, dobrze podkreśla klimat filmu. James Wan ma własną wizję na tą historię i to cieszy, bo widać, że jest konsekwentny w swoim podejściu i ani na moment nie schodzi z obranej przez siebie ścieżki. A w tym przypadku polega ona na dostarczeniu widzowi jak największej frajdy.
Obierając jednak kurs „na koniec świata i jeszcze dalej”, reżyser naraża się na liczne niebezpieczeństwa w postaci nietrafionych żartów, czy niezbyt angażującej historii. I z tej kolizji niestety nie udało się wyjść „Aquamanowi” bez obrażeń. W scenariuszu Willa Bealla oraz Davida Leslie Johnsona-McGoldricka pojawia się bowiem tak wiele bzdur i wszelakiego rodzaju głupot fabularnych, że czasami aż ciężko nie przymknąć oko na ich ogrom. Motywacje niektórych bohaterów są albo niezrozumiałe (Król Nereus), albo przerysowane do granic możliwości (Czarna Manta). Ponadto fabuła bywa często naiwna, co odbiera jej wiarygodności, a od sztucznych dialogów, wzbogaconych młodzieżowym slangiem aż uszy bolą. Poza tym pojawiają się tu jeszcze inne irytujące momenty, jak choćby nietrafione żarty, czy fatalne zastosowanie piosenki Toto pod tytułem „Africa” w aranżacji utworu „Ocean to ocean” Pitbulla...
Również po samych scenach akcji można się było spodziewać czegoś lepszego. Owszem, same pojedynki są lepsze od innych z produkcji DC, ale i tak często pozostawiają po sobie pewien niedosyt. I tak jak początkowe starcie Aquamana ze wspólnikami Czarnej Manty robi naprawdę dobre wrażenie, świetnie wykorzystując ciasną przestrzeń, tak późniejsze sekwencje są dość schematyczne (np. w scenie pościgu na Sycylii, która jest przekombinowana i przydługa). Kompletnie nie rozumiem, dlaczego aż czterokrotnie zastosowano ten sam zabieg przy rozpoczęciu akcji, polegający na nagłym wybuchu w trakcie rozmowy). Dobrze, że chociaż pojedynki na trójzęby mają w sobie coś magicznego jak przy starciach gladiatorów. Żałuję tylko finalnej bitwy pomiędzy oddziałami króla Orma, a Arthura, która mogła być czymś na miarę „Władcy Pierścieni”, a tymczasem jej potencjału nie wykorzystano, pokazując wyłącznie skalę obu armii, a nie ich starcia.
Kadr z filmu "Aquaman" (źródło: materiały prasowe)
Swoje jednak należy w tym miejscu oddać reżyserowi, który niczym główny bohater „Odysei” wyruszył w morską podróż, z której nie miał pewności, czy wróci cały. Wyzwanie to było o tyle większe, gdyż Wan nigdy nie miał do czynienia z kinem superbohaterskim. Ba! Żadna z jego dotychczasowych produkcji nie była nawet z pogranicza gatunków sci-fi lub fantasy, więc tym bardziej mógł on mieć problemy z przystosowaniem się do tego odmiennego środowiska. A jednak twórca siódmej części „Szybkich i wściekłych” odnalazł się w świecie Królestwa Atlantydy. Reżyser wrzucając kolejne zabawki do filmu, ma wielką radochę z możliwości ich wykorzystania. I mimo że pod względem fabuły, najnowszy wytwór DC to nie nic innego jak zwykła papka, to dzięki kreatywności Wana ta historia nabiera rozpędu i można ja obejrzeć z przyjemnością. Aż chciałoby się rzec: „James Wan, you are the chosen one!”.
„Aquaman” nie jest do końca typowym heroes movie, gdyż poza główną osią fabularną mamy tu do czynienia z licznymi nawiązaniami do innych gatunków filmowych. Twórcy traktują własną produkcję jak swoistą gąbkę, wyciskając z niej jak najwięcej miąższu. Dzięki temu obraz przeznaczony jest niemal dla każdego widza, oferując rozwinięty podwodny świat marzeń niczym z dzieł fantasy, odniesienia do kina przygodowego, czy nawet kina grozy. W „Aquamanie” już na samym wstępie pojawiają się nawiązania do „E.T.” i „Harry’ego Pottera” (scena kontaktu głównego bohatera ze zwierzętami niemal żywcem wyjęta z „Komnaty Tajemnic”), a w późniejszej części filmu także do takich klasyków, jak: „Gwiezdne Wojny”, „Władca Pierścieni”, „Piraci z Karaibów” oraz „Indiany Jonesa”, gdy Arthur wraz z Merą wyruszają, by odnaleźć zaginiony Trójząb Atlana. I nie powiem: ogląda się to naprawdę dobrze, tym bardziej, że James Wan ma szeroki wachlarz swojego asortymentu i nie boi się go wykorzystywać. Nie trudno jednak nie zauważyć, że w związku z tym, jego film nie do końca zalicza się do autonomicznych dzieł, bo czasami wyłącznie żeruje na sentymentalnym powrocie do przeszłości. Ale ja i tak to kupuje, gdyż poczułem się jak dziecko.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję
Mogą Cię zainteresować odpowiedzi na te pytania lub zagadnienia:
Galeria zdjęć - "Aquaman" – Król Arthur
Więcej artykułów od autora Filmaniak01
Polecamy podobne artykuły
Teraz czytane artykuły
Nowości
Artykuły z tej samej kategorii
Pliki cookie pomagają nam technicznie prowadzić portal Altao.pl. Korzystając z portalu, zgadzasz się na użycie plików cookie. Pliki cookie są wykorzystywane tylko do działań techniczno-administracyjnych i nie przekazują danych osobowych oraz informacji z tej strony osobom trzecim. Wszystkie artykuły wraz ze zdjęciami i materiałami dostępnymi na portalu są własnością użytkowników. Administrator i właściciel portalu nie ponosi odpowiedzialności za tresci prezentowane przez autorów artykułów. Dodając artykuł, zgadzasz się z regulaminem portalu oraz ponosisz odpowiedzialność za wszystkie materiały umieszczone przez Ciebie na stronie altao.pl. Szczegóły dostępne w regulaminie portalu.
© 2024 altao.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone.
0.409