
Jako pomysłodawca całego projektu, wraz z wieloma specjalistami, od historyków po montażystów, spędził długie miesiące na konsultacjach, przygotowaniach, realizacji i wreszcie samej rekonstrukcji, jak słusznie reklama głosi, pierwszego dramatu non-fiction. Powstańcy ponieśli klęskę. Czy Komasa zwyciężył?
Kiedy pojawiły się końcowe napisy „Powstania Warszawskiego”, a w kinowej sali zapaliły światła, jesteśmy pewni, że zadanie wykonał niemal wzorowo. Największe pochwały należą się za część techniczną. Aż 112 tysięcy klatek, około 650 tysięcy minut trudnej, wymagającej skupienia pracy. Z kilku godzin autentycznych, niemych, czarno-białych kronik, zrodzono obraz niezwykły. Stare kadry cyfrowo odrestaurowano, pokolorowano i dodano bardzo umiejętnie i z dbałością o szczegóły dźwięki otoczenia (nie tylko wystrzały, ogień itp., ale także zwykłe codzienne sprawy, np. nalewanie zupy). Całość sprawnie zmontowano, a pojawiającym się przed kamerą, poszczególnym osobom włożono w usta różne kwestie (zatrudniono głuchoniemego pracownika policji, by czytał z ruchu warg). Dzięki temu, rozpoczęty 1 sierpnia 1944 roku, zryw ludności stolicy przeciwko niemieckiemu okupantowi odczuwa się namacalnie, bardziej żywo niż oglądając archiwalne materiały w muzeum.
Niestety, gorzej jest z warstwą fabularną. O ile samo wprowadzenie narratorów z offu, rodzeństwa - Witka (Maciej Nawrocki) i Karola (Michał Żurawski), rzekomo bezpośrednich świadków tamtych wydarzeń, filmujących je dla potomnych, stanowi zabieg nad wyraz intrygujący i udany, to już ich dialogi i komentarze (napisane przez m.in. Joannę Pawluśkiewicz) w kilku momentach nie pozwalają na pełne skupienie (czyt. refleksję). Są banalne, żeby nie powiedzieć, wręcz infantylne. Jak choćby w scenie odkopywania przez mieszkańców Warszawy gruzów zniszczonej przez bombę kamienicy, z nadzieją na odnalezienie ocalałych, gdy młodszy, osiemnastoletni Witek, pyta brata „po co oni tak kopią?”. Oprócz głównych postaci, usłyszeć można Gruchę i Fionę, czyli Mirosława Zbrojewicza i Agnieszkę Kunikowską - głosy wyraźne, znane, ale … trochę zakłócające dramatyczne, wnikające w umysł, ruchome, często przerażające ujęcia. Dobrze, że wszelakie, powyższe minusy, rekompensuje, jak zawsze, znakomita muzyka Bartosza Chajdeckiego („Chce się żyć”), która szczerze potrafi wzruszyć.
I tak, po nitce do kłębka, czas na notę i sensowne podsumowanie. Kiedy Karol i Witek „odpowiadają” grupie chłopaków, że kręcą kronikę z Powstania, na co tamci dumnie twierdzą: „A my tu robimy Powstanie”, nam współczesnym serce rośnie i przestajemy rozmyślać nad słusznością jego wybuchu. Jeśli adaptacja „Kamieni na szaniec”, przez niektórych uważana za słabą, nie nauczyła polską młodzież, czym jest patriotyzm, to dzieło Komasy (a miejmy nadzieję, że „Miasto 44” to powtórzy), nadrabia te zaległości z nawiązką. W tym miejscu warto zacytować przetłumaczone słowa z refrenu utworu „Uprising”, szwedzkiego zespołu Sabaton: „Warszawo Powstań i usłysz wołanie. Oto historia Cię wzywa: Warszawo, walcz! (źródło: tekstowo.pl)
Cześć i chwała bohaterom!
Ocena: 8/10
źródło: YouTube.com (Standardowa licencja)
źródło: YouTube.com (Standardowa licencja)
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję