
99
116 min.
Recenzje książek
aragorn136 (25042 pkt)
2 dni temu
2025-07-19 14:02:01
Autor sam był w Ugandzie wiele lat temu i do niej powrócił. Stąd też należy spodziewać się dużego realizmu w topografii i lokalnych zwyczajach. To jedna z zalet. Ale to, co bardziej „otula”, a raczej przykleja się do ciała i drapie, to ta, wspomniana na wstępie, atmosfera. Groza i szaleństwo przenikają się z miłością – zarówno ojca do syna, jak i białego człowieka do czarnej (tu czerwonej) ziemi i kobiety (czy możliwa do skonsumowania, z szansą na nowe wspólne życie?). Mrok walczy ze światłem. Tu jest wszystko, a w tym słowie „kryje się klucz” zwany kontrastem.
„Afryka pachnie śmiercią. A jej królem jest karabin”. Tak było od zawsze. Tak jest i w roku 1996, kiedy Wiktor Tilszer – bohater tej książki, jako młody dziennikarz, wyrusza do Ugandy, chcąc m.in. opisać tamtejszą sytuację polityczną – wewnątrz kraju oraz za jego granicami. Szczególnie interesuje go temat tzw. „dzieci żołnierzy”. Przyznaję – ten wątek i cała podróż Tilszera w latach 90. XX wieku to najlepsze w tej opowieści. To miejscami przerażający thriller! Bo intryga związana ze zniknięciem Marcina Tilszera w roku 2020 w połowie rozdziałów traci swój impet. Czyta się dobrze i szybko, ale zamiast „obgryzania paznokci” i czekania na rozwiązanie zagadki, wkrada się… zobojętnienie. Oczywiście wciąż jestem ciekaw, co się stało z już dorosłym synem, który postanowił bez wiedzy taty, udać się na wycieczkę do Gulu (miasta w północnej Ugandzie, około 320 km na północ od stolicy, Kampali, gdzie żyje lud Aczoli), lecz bardziej myślę o przeszłości Wiktora, jego błędach i przygodach. O podjętych decyzjach i ich konsekwencjach.
Trzecioosobowa narracja jest uzasadniona, choć lepiej, jakby książka przybrała formę pamiętnika. Tylko tę biegnącą dwutorowo fabułę nie do końca oceniam na plus. A w niej jeszcze poboczne wątki, które powinny pogłębiać historię, a wybijają z rytmu. Bo nie każdy jest tak samo mocny, mimo dobrego zarysowania głównej postaci. Wiktor to wrażliwy twardziel. Człowiek po przejściach, także po rozwodzie, który, gdy go poznajemy, ma już kolejną żoną, a z nią córeczkę i dziecko w drodze. Pisząc w lokalnej gazecie, nie boi się „przeniknąć” do półświatka, wyjawiać afery i korupcje. Meller nie skupia się na tej części. Czytelnik zapomina, jak mają na imię współpracownicy Wiktora, a co dopiero komu nadepnie na odcisk. Ważne jest bowiem przemierzanie wschodniej Afryki wzdłuż i wszerz. Wydaje się, że teraz będzie łatwiej, ale nie. Znalezienie pierworodnego okaże się skomplikowanym zadaniem. Kampala się rozbudowała, żadnej wojny nie ma, nikt z maczetą nie zaatakuje, ale niebezpieczeństwo jest nadal realne. Złapanie boda boda i poruszanie się po zatłoczonej ulicy to coś dla cierpliwych i uwielbiających adrenalinę. Wiktor próbuje i ryzykuje, bo czuje, że coś złego spotkało Marcina – odbudowywanie relacji z nim, choć przedstawione na parę stron, jest silnie zaznaczone. Jednak bez pomocy tzw. fixera (autor dokładnie wyjaśni, kim jest taki jegomość), dawnej towarzyszki dramatycznych przygód (barwnej bohaterce Florence, która obecnie jest szychą) i innych osób może zginąć zaraz po przybyciu do Ugandy.
Kampala (fot. www.flickr.com/photos/crusell)
„Czerwona Ziemia” zachwyca krajobrazami, ale też parzy. Usypia i nagle rozbudza wyobraźnię oraz trzeźwy umysł! Czytając ją, jesteś prawie tak ubłocony, spocony i zdesperowany, jak Tilszer. Ostrożnie i jednocześnie z werwą stąpasz z nim po czerwonej, brudzącej glebie (bogatej w tlenki żelaza), wyraźnie odznaczającej się na tle zieleni. Mijasz blokady kontrolne i wszelkie przeszkody, choć zdajesz sobie sprawę, że tropy prowadzą donikąd. Że „w Afryce niemożliwe jest nie tylko możliwe, jest prawdopodobne, a czasami nawet pewne”. Jesteś mzungu. Jesteś obcym, mimo że odkrywałeś już tę fascynującą, dziwną, przytłaczającą krainę. Nie masz powodów do śmiechu (tak, jak wtedy, gdy lekko przestraszony, poprawiłeś humor koniecznością posiadania dokumentu o nazwie: akredytacja akredytacji). A jednak za nią tęsknisz. Jako człowiek, dziennikarz i mężczyzna. Czy objąłbyś ją ramionami po wielu latach, gdyby nie fakt, że Twój potomek i jedynak ulotnił się jak kamfora?
Ocena: 7/10
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję