W 2024 na ekrany kin wlatuje „Obcy: Romulus”. Film udany, aczkolwiek nie bez problemów. W końcowych sekwencjach reżysera zbyt poniosła wyobraźnia, przywrócenie do życia pewnej postaci wyszło plastikowo, a mrugnięcia do fanów „Obcego: Decydująca starcia” były widoczne aż zanadto. Ważne jednak, że Fede Alvarez potrafił złapać za gardło i przyśpieszyć bicie serca. Na pokład zabrał świetnego debiutanta – Davida Jonssona, która jako android/syntetyk Andy był jasnym punktem widowiska.
Kadr z serialu "Obcy: Ziemia" (fot. materiały prasowe/FX)
Kadr z serialu "Obcy: Ziemia" (fot. materiały prasowe/FX)
Mija rok. Na małe ekrany dociera „Obcy: Ziemia”. Jak sugeruje tytuł – z akcją umiejscowioną na naszej planecie, rozgrywającą się dwa lata przed „Obcym – ósmym pasażerem Nostromo”, a nie – jak przypadku powyższego „Romulusa” między wydarzeniami z klasycznego horroru Ridleya Scotta a tymi z „Aliens” Jamesa Camerona. Początkowo było sporo zastanawiania, co też ten Noah Hawley wymyśli, aby się to jakoś kleiło. No bo skąd ksenomorf na Ziemi, jeśli odkryła go dopiero załoga górników wracających do domu… A tu boom! Awaryjnie lądowanie statku badawczego, który wraca po wieloletniej misji, wioząc ze sobą kosmiczne zoo. To żaden spoiler. Widać to było już w zwiastunach.
Twórca serialowego „Fargo” (pierwsze dwa sezony to jedne z moich ulubionych w historii TV, nadal w top 20) i komiksowo-surrealistycznego „Legionu” (rarytas dla „zwichrowanych” miłośników Marvela), to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Tak uważałem Ja, a także wielu innych wielbicieli jego charakterystycznego stylu. No bo fajnie, jeśli do świata „Obcego” też przemyci trochę groteski i ulepi wyrazistych bohaterów. I rzeczywiście – przez kilka pierwszych odcinków to dostajemy! Lądujemy twardo w mieście Prodigy należącym do korporacji o tej samej nazwie, konkurującej z Weyland-Yutani (i nie tylko, ale inne są tu nieistotne). Następnie trafiamy na zieloną wyspę – Nibylandię, gdzie mieszka przypominający Piotrusia Pana bogacz – Boy Kavalier (przekonujący w tej roli Samuel Blenkin). Boy z pomocą „łysego doradcy/prawej ręki” i naukowców buduje nowe „zabawki” – hybrydy. Przenosi umysły chorych terminalnie dzieci do syntetycznych ciał, dając im w ten sposób życie wieczne. A zatem „Obcy: Ziemia” przybiera kształt „Łowcy androidów”. W sensie, powolne tempo oraz tematyka transhumanizmu i korpocjacjonizmu spotykają się z rasowym, nie tyle gotyckim, co groteskowym horrorem o bestiach z kosmosu. Biorę to w ciemno!
Kadr z serialu "Obcy: Ziemia" (fot. materiały prasowe/FX)
Lecz ów ciekawy koncept depcze niestety narastająca frustracja, która wybucha w ostatniej godzinie trwania całego serialu. Serial zjada własny ogon. Obniża trajektorię. Wypuszcza powietrze z balona. Rozkazuje zawieszać niewiarę bardzo wysoko. I tak można mnożyć jego grzechy. Bywa banalnie. Bez ikry, ale z wielkimi jajami, nad którymi ciągle ktoś się pochyla. Z postaciami, których zachowanie jest co najmniej dziwaczne – i nawet, kiedy robią coś dzieci-androidy, to ja strzelam focha. Z napięciem średnio wzmacnianym (chyba, że mowa o epizodzie nr 5, czyli prequelu z akcją na statku Maginot). Na szczęście „zakupiony przeze mnie bilet do tego zoo” nie będzie stracony, gdyż serial ma swoje wzloty. Wszystkie badane istoty (czyt. kolejne zabawki korporacyjnego, impulsywnego, nie liczącego się z niczyim zdaniem, szalonego narcyza z kompleksem Boga) są naprawdę ultra fascynujące. Szczególnie „Pan Oczko”, który kradnie show. To „maskotka”, którą zapewne będą sprzedawać w sklepach. Choćby dla każdej sceny z nią/nim warto spędzić czas przez telewizorem albo laptopem. Lepiej jednak przed nieco większym monitorem, aby bardziej docenić walory produkcyjne, stojące na ponadprzeciętnym poziomie. Scenografia i jej rekwizyty są namacalne, zbliżone do tych ze starych filmów. Hawley stara się stworzyć też, dzięki creepy kompozycjom Jeffa Russon (bo te rockowe kawałki na napisach końcowych niezbyt pasują), gęsty klimat, przez co dodatkowo upodabnia serial do dzieł Scotta i Camerona oraz Finchera. Jest zatem na bogato, choć statystów błąkających się po planie tu malutko.
To nie koniec zalet, bo wprowadza również fantastycznych protagonistów i antagonistów. Tajemniczych. Wiarygodnie zagranych przez utalentowanych aktorów. Tutaj pragnę wyróżnić cyborga Morrowa, w którego wciela się nieznany mi wcześniej Babou Ceesay oraz Kirsha – syntetyka w typie Roya Batty’ego z „Blade Runnera”. Timothy Olyphant jest w tej roli perfekcyjny. Lecz główna bohaterka to Wendy (nie powinno Cię dziwić jej imię, tu wybrane imiona postaci z „Piotrusia Pana” nie są zupełnie przypadkowe). Z nią jednak są pewne kłopoty. Sydney Chandler radzi sobie dobrze. Hipnotyzuje oczami i urodą. Jest specjalnie delikatna i silna zarazem. Tylko ta jej przemiana we wspaniałą „Mary Sue” drażni, a nie bawi. Aaa... jest i On. Ksenomorf. Nie. Ksenodziwadło. Gdzieś czający się się drugim planie. Raz szybki niczym Flash wyskakujący z mrocznych korytarzy, innym razem poruszający się jak piesek na smyczy w świetle dnia. Pogłaskać go, czy uciekać… Hmm.
Kadr z serialu "Obcy: Ziemia" (fot. materiały prasowe/FX)
Kadr z serialu "Obcy: Ziemia" (fot. materiały prasowe/FX)
Kadr z serialu "Obcy: Ziemia" (fot. materiały prasowe/FX)
Reasumując, „Alien: Earth” ma momenty! Kreatywne sceny, które zapamiętam na zawsze. Szczególnie te od Hawleya w odcinkach przez niego reżyserowanych (patrz. zmasakrowanie poprzebieranych ludzi na domowej imprezce czy ataki „Oczka”). Nie wiem więc, czy byłbym skłonny nazwać tę produkcję „piękną katastrofą”. Tak. Są średnio przekonujący aktorzy w rolach młodych syntetyków, których śledzę z musu, nie chęci. Jest nudny Brat Wendy/Marcy – medyk Joe Hermit (Alexie Lawtherze – lubię Cię od czasów „Gry tajemnic”, ale tu jesteś nijaki, choć to wina scenariusza Hawleya). Są niedomknięte wątki. A Hawley okazuje się „trollem”, oszukując widzów, że to nie jest zamknięty mniniserial, a historia rozwleczona na ileś tam sezonów (o ile będzie zielone światło na kontynuację). Mimo niedosytu i poczucia irytacji, jakiś potencjał jednak wciąż w niej tkwi. Czy zaspokoję głód w przyszłości? Może. Jeżeli nie, to obniżę ocenę, a Noah nie dostanie już mojego kredytu zaufania.
Ocena: 6,5/10 (sam nie wiem, za co te pół)
źródło: YouTube.com (Standardowa licencja)
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję