Zanim jednak pojawi się długobrody pirat, przyjdzie nam poczekać całe 3 odcinki. Nie jest to ekstremalnie długi czas oczekiwania, bo epizody trwają po jakieś pół godziny. Poznamy innego ziomeczka – Stede'a Bonneta razem ze swoją niesforną kompanią. Cóż, z postrachem mórz to ma tyle wspólnego, co ponton z Titanicem. Mężczyzna jest można powiedzieć „początkującym piratem” – to arystokrata, który z dnia na dzień opuścił swoją żonę, dzieci i postanowił zostać korsarzem. Tak jakbym ja chciał z dnia na dzień przebranżowić się z kinooperatora na zawodnika wrestlingu, który musi stoczyć pierwsze starcie z Dwaynem Johnsonem. Można sobie wyobrazić jak niektóre marzenia trudno zrealizować w pełni – szczególnie, że nasz bohater do najodważniejszych mężów na świecie nie należy. Gdzieś ma konwenanse, obiera ciekawą drogę – chce się stać „piratem gentelmenem”, co za tym idzie nie mordować, nie torturować, nie wyrzucać ofiar do oceanu, tylko grabić z klasą, sprawiając przy tym jak najmniej przykrości. Jak można łatwo się domyśleć załoga Stede'a nie zawsze pochwala te zachowania. Kiedy już ma dojść do buntu i obalenia rządów tej miękkiej fai dojdzie do jednego przypadkowego wypadku oraz spotkania z samym Czarnobrodym. I właśnie w tym momencie serial obiera dobry kurs, bo na samym początku wiatr nieco nie sprzyjał i osiadał na mieliźnie „bylejakości”.
Kadr z serialu "Nasza bandera znaczy śmierć" (materiały prasowe)
Kadr z serialu "Nasza bandera znaczy śmierć" (materiały prasowe)
Z perspektywy oceniania całego sezonu ten wstęp był potrzebny, aby uzmysłowić widzowi z jakim produktem będzie miał do czynienia. Poza standardowym origin story głównego bohatera i przedstawieniem specyficznych członków załogi, mamy serwowane żarty na różnym poziomie humorystycznym. Czasem mają charakter bardziej skeczowy i wydają się urwane, a czasem swoją absurdalnością trafiają w sedno i abstrakcyjność sytuacji niesamowicie bawi. W pirackiej tematyce było parę mniej poważnych produkcji, jak chociażby „Piraci” Romana Polańskiego, plastusiowi „Piraci!” Petera Lorda (twórca „Wallace'a i Gromita” i „Uciekających kurczaków”) czy „Żółtobrody” z członkami grupy Monthy Pytona w rolach głównych. „Nasza bandera znaczy śmierć” to kolejny obraz, w którym nieustraszeni korsarze wcale nie są tacy straszni. To dekonstrukcja gatunku – to serial zrobiony w totalnie luźnym stylu – sporo tutaj slapsticku, żartu sytuacyjnego i obśmiania szablonowych władców mórz i oceanów. Kto powiedział, że pirat na dobry sen nie potrzebuje bajeczki o Pinokiu?
Co ciekawe, nie tylko Czarnobrody jest postacią historyczną, ale również Stede Bonnet i wiele faktów z ich życia się zgadza. Podobnie – jeden był arystokratą, któremu znudziło się życie obok żony i ruszył ku przygodzie, a drugi – turbo-groźnym hersztem piratów – no, a przynajmniej taką miał opinię. Ich spotkanie również miało miejsce. Tutaj podejrzewam, że już pojawiają się różnice, bo owszem, ziomki spędzali razem czas na statku, ale raczej nie rozmawiali o tym jakiego widelczyka używać do krewetek, aby dobrze wypaść na miejskim dworze. Wykorzystanie pewnych faktów historycznych na potrzeby komedii jest użyte bardzo sprawnie – nie wszystko się zgadza, ale pewne sytuacje mają miejsce, tylko są przeinaczane dla walorów fabularnych i gatunkowych. Z jednej strony twórcy mają szacunek do materiału źródłowego, a z drugiej fundują nam piracką satyrę, wzbogaconą o opowieść o przemijaniu, i kryzysie wieku średniego.
Kadr z serialu "Nasza bandera znaczy śmierć" (materiały prasowe)
Kadr z serialu "Nasza bandera znaczy śmierć" (materiały prasowe)
Przejdę w końcu do sedna – duet Rhys Darby (Bonnet)-Czarnobrody jest rewelacyjny. Czuć chemię między bohaterami, a kibicowanko, aby jeden drugiego nie wystawił/zabił/wrzucił do wody było bardzo mocne. Starcie tchórzliwego, udającego odważnego męża stanu i szczupłego korsarza, mającego napady gniewu i chętnego nauczenia się zasad savoir-vivre jest po prostu urocze i przekomiczne. Dużo ciepełka w tej relacji, a dekonstrukcja Czarnobrodego jako okrutnego typka ma ciekawy wydźwięk uniwersalny. W tej komediowej otoczce przemycony jest komentarz na temat toksycznych, męskich stereotypów i wspomnianego już kryzysu wieku średniego. Dostaje się również osobom z wyższych sfer – ich przedstawiciele pod płaszczem ładnych strojów i maskom dobrego zachowania w towarzystwie skrywają mroczne tajemnice i prawdziwe oblicze, pełne degrengolady i jadu. Na pochwałę zasługuje cały sztab aktorów drugoplanowych – w większości w rolach członków załogi. Fajnie jest zobaczyć rozgadanego Kristiana Nairna (Hodor z „Gry o Tron”), a poza nim talent komediowy pokazują m.in. Joel Fry, którego poznałem w mało znanym serialu „You, Me and the Apocalypse”, Matthew Maher, czy przerysowany Con O'Neil oraz Rory Kinnear w podwójnej roli. Swoje przysłowiowe pięć minut mają również: Carol Pilbasian, Will Arnett, Selenis Leyva, Boris McGiver czy Angus Sampson. Może i nie są to nazwiska (może poza BoJackiem), które występują na czołówkach plakatów, ale twarze jakby znajome.
Dziesięcioodcinkowa podróż nie zmieni waszego życia. Fani tradycyjnego przedstawienia piratów poczują żenadę, a u konserwatystów jest szansa na włączenie się homo-radaru, który może doprowadzić ich do wykrzyczenia hasła „Za burtę!”. Ja nie miałem problemu z wątkiem LGBT – jedynie początkowo, ale nie ze względu na płeć postaci, a ogólny skrót scenariuszowy, jeśli chodzi o pewne zmiany bohaterów. Stopuje on nieco fabułę, serial traci pazur, ale w ogólnym rozrachunku doprowadza to interesującej konkluzji w finale i daje fundament do budowania ciekawego kierunku w drugiej odsłonie. „Nasza bandera znaczy śmierć” to prostu sympatyczny serial na chill po ciężkim dniu w pracy, z idealnym metrażem, fajnymi bohaterami, z którymi chętnie przystępuje się do abordażu na kolejny odcinek. Po seansie człowiek czuje się po prostu dobrze. Może i nie jest to humor najwyższych lotów i nie do każdego trafi, ale ja bawiłem się wyśmienicie. I wiadomo – Taika Waititi to złoto w najczystszej postaci i warto poczekać na jego pojawienie się, bo ilość miłości od tego człowieka, jaka bije, jest nie do opisania. Nawet jeśli gra Czarnobrodego. Pamiętajmy, że nie każdy jest taki jak go malują.
Ocena: 7/10
źródło: YouTube.com (Standardowa licencja)
*Autor Marcin Gontarski publikuje też na swoim facebookowym fanpage'u: Ponton Movie
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję
Mogą Cię zainteresować odpowiedzi na te pytania lub zagadnienia:
Galeria zdjęć - "Nasza bandera znaczy śmierć" – Fajnie być piratem z Taiką Waititi
Więcej artykułów od autora Ponton
Polecamy podobne artykuły
Teraz czytane artykuły
Nowości
Artykuły z tej samej kategorii
Pliki cookie pomagają nam technicznie prowadzić portal Altao.pl. Korzystając z portalu, zgadzasz się na użycie plików cookie. Pliki cookie są wykorzystywane tylko do działań techniczno-administracyjnych i nie przekazują danych osobowych oraz informacji z tej strony osobom trzecim. Wszystkie artykuły wraz ze zdjęciami i materiałami dostępnymi na portalu są własnością użytkowników. Administrator i właściciel portalu nie ponosi odpowiedzialności za tresci prezentowane przez autorów artykułów. Dodając artykuł, zgadzasz się z regulaminem portalu oraz ponosisz odpowiedzialność za wszystkie materiały umieszczone przez Ciebie na stronie altao.pl. Szczegóły dostępne w regulaminie portalu.
© 2024 altao.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone.
0.265