4 467
4 806 min.
Recenzje filmów
Filmaniak01 (1931 pkt)
2441 dni temu
2018-03-17 21:34:20
Tak właściwie to już nie pierwszy występ księcia Wakandy w uniwersum Marvela, bo mieliśmy szansę zobaczyć go w „Kapitanie Ameryce: Wojnie Bohaterów”. Niestety, w ostatnich latach coraz bardziej można zauważyć, że temat superbohaterów zbliża się ku wyczerpaniu. Kolejne bowiem produkcje Marvela wydają się powtarzać sekwencje poprzednich widowisk. Co prawda, i w tym temacie bez problemu można znaleźć parę wyjątków, jak choćby „Logana: Wolverine” i „Thora: Ragnaroka”, lecz w mojej opinii uniwersum MCU i tak coraz bliżej do typowych „batoników” typu Twix, czy Mars niż do filmów, starających się wnieść coś nowego. Czy więc tą sytuację zdołała odmienić „Czarna Pantera”? Czy film Ryana Cooglera okazał się być wielkim krokiem do przodu dla uniwersum Marvela? Niestety nie do końca, gdyż choć „Czarną Panterę” ogląda się z przyjemnością, to jednak miewa ona także swoje gorsze, czarne momenty…
Po heroicznej walce wraz i przeciwko superbohaterom, próbie zemsty i tragicznej śmierci króla T’Chaki na posiedzeniu ONZ, T’Challa (Chadwick Boseman) powraca do swojej ojczyzny Wakandy, by zostać nowym właśnie. To jednak miejsce nie jest już takie samo jak przedtem – teraz jako niesamowicie rozwinięte technologicznie, zrobi wrażenie na niejednym. A wszystko to za sprawą produkcji surowca vibranium. Niestety właśnie z tego powodu państwo musi się mierzyć z atakami „terrorystycznymi” Ullysesa Klaua (Andy Serkis), który również ma chrapkę na dobry zysk. To jednak jeszcze nie koniec problemów. T’Challa po powrocie musi się bowiem jeszcze zmierzyć z buntem plemienia Jabari, dowodzonego przez Zuriego (Forrest Whitaker), a ponadto z tego wszystkiego korzysta nowy gracz, Erik Killmonger (Michael B. Jordan), który dzięki swojej pewności siebie, wkrótce potem staje się uzurpatorem Wakandy. W tych jednak ciężkich momentach T’Challa może liczyć na pomoc siostry Shuri (Leitia Wright), dawnego znajomego Everetta Rossa (Martin Freemann) oraz swojej byłej ukochanej Nakii (Lupita Nyong’o). Czy jednak uda mu się przywrócić porządek w Wakandzie? I czy swoją wiarą, nadzieją i niezłomnością udowodni, że jest nie tylko utalentowanym władcą, ale także prawdziwą Czarną Panterą?
W samym kontekście filmu Ryana Cooglera wiele się mówiło już na długo przed jego premierą. Ten jednak nagły wzrost zainteresowania, proszę się nie łudzić, nie wynikał z fascynacji najnowszą produkcją MCU, a bardziej z kontrowersji i zamieszek, które pojawiły się wraz z nim. Pierwszą taką spekulacją okazało się być ciekawe, ale niebezpieczne zagranie reżysera „Czarnej Pantery”, który poza dwoma rolami, we wszystkich pozostałych obsadził czarnoskórych aktorów. Dla wielu wówczas bowiem jak w zegarku włączył się przycisk „czarny na ekranie” i rozpoczęły się wielkie dyskusje na forach z licznymi argumentami i kontrargumentami. Osobną falę kontrowersji wzbudziła natomiast inicjatywa „fanboyów” uniwersum DC, którzy na stronach społecznościowych postanowili specjalnie zaniżać oceny nadchodzącej „Czarnej Pantery”, dając jej jak z automatu 1. Powód? DC jest ich zdaniem z powodu „wykupywania krytyków” przez Marvela, niesłusznie niedoceniane. Jedyne co mi się ciśnie na język w tym momencie to słowo „chamstwo”, inaczej bym tego nie określił. Na szczęście (pomimo że lubię komiksy DC) dzięki specjalnym służbom udało się odnaleźć grupę tych „fanboyów” i pokiereszować ich plany. W końcu zaś na samym końcu doszło do kolejnej dyskusji, tym razem dotyczącej wyjątkowo wysokich ocen na forach krytycznych (97% na RT i 87% na Metacritic mówi samo za siebie). Czy były to sztucznie zawyżane wyniki? Tego nie wiem. Wiem natomiast to, że wbrew tym wszelkim oskarżeniom, film Ryana Cooglera ostatecznie się udał, choć z drugiej strony nie jest to też nic specjalnego, co by mogło wzbudzić szczególny zachwyt.
Nie można natomiast odmówić „Czarnej Panterze” tego, że w paru momentach potrafi zaskoczyć widza swoim jakimś niespodziewanym „atakiem”. Nie wynika on jednakże z fabuły, gdyż historię T’Challi można już było niejednokrotnie zobaczyć w innych widowiskach, a z samego podejścia reżysera. Ryan Coogler w porównaniu bowiem zarówno do Jona Wattsa („Spider Man: Homecoming”), jak i Taiki Waititiego („Thor: Ragnarok”) stara się swoim filmem wzbudzić większe emocje w widzu, co czyni go na pewien sposób całkiem niebanalnym eksperymentem.
W ciekawy sposób zestawia on przede wszystkim tematykę obecnej sytuacji czarnoskórych jak niedawany „Uciekaj!”. Między tymi dwoma produkcjami dochodzi bowiem do bardzo interesującego porównania, gdyż poza tematem, diametralnie się od siebie różnią pod względem sposobu jego przedstawienia. Warto zauważyć, że „Uciekaj!” nie próbowało pokazywać wcześniejszą dyskryminację jako coś za co trzeba się mścić, bo choć dochodzi tu do „zemsty”, to jednak wydaje się być ona ostrzeżeniem. Tymczasem „Czarna Pantera” porusza ten temat nieco swobodniej, skupiając główną uwagę na bohaterach. Wedle tej konwencji również nie ma mowy o zemście, ale też nie ma ostrzeżeń. Zamiast tego Ryan Coogler stara się wzbudzić naszą nadzieję, a przede wszystkim mieszkańców Afryki, co doskonale można odczuć w scenie po napisach, kiedy to pewien biedny chłopiec z ulicy wpatruje się z zachwytem w T’Challę i pyta: „Kim jesteś?” I tymi zwykłymi, niewinnymi zagraniami reżyser pobudza emocjonalnie swój film, ukazując, że każdy może zostać kimś wielkim. Problem jedynie polega na tym, że co niektóre sceny zostają tu przedstawione w formie „manifestacji”, która byłaby dobrym rozwiązaniem, gdyby nie fakt, że przez nią na swojej wartości traci sama fabuła.
„Czarna Pantera” zyskuje także wiele w oczach widza dzięki świetnemu klimatowi. To właśnie on stanowi najmocniejszą podporę tego filmu. Pod tym względem nie ma się czego tak właściwie przyczepić. Ryan Coogler zaskakująco skutecznie łączy w swojej historii odniesienia do plemion afrykańskich, wzbogacając je o swoje własne pomysły. Już sam wygląd bohaterów z Wakandy jest świetnym nawiązaniem do strojów i malunków twarzy pochodzących z tamtego rejonu świata. Świetną robotą popisali się również scenografowie, którzy w niesamowity sposób przedstawili Wakandę – miasto-państwo czerpiące wiele z afrykańskich plemion. Ponadto same jego rozwiązania technologiczne robią wrażenie. Dlatego tym bardziej szkoda, że nie wykorzystano w pełni ich potencjału w końcówce. Wakanda to bowiem zdecydowanie najlepsza lokacja w całym uniwersum Marvela – pełna klimatu, niesamowicie stworzonych budynków i futurystycznych rozwiązań, które sprawiają, że to miejsce aż chce się oglądać, chłonąć… a pod koniec filmu to uczucie nagle znika.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję
Mogą Cię zainteresować odpowiedzi na te pytania lub zagadnienia:
Galeria zdjęć - "Czarna Pantera" – Kit Cat
Więcej artykułów od autora Filmaniak01
Polecamy podobne artykuły
Teraz czytane artykuły
Nowości
Artykuły z tej samej kategorii
Pliki cookie pomagają nam technicznie prowadzić portal Altao.pl. Korzystając z portalu, zgadzasz się na użycie plików cookie. Pliki cookie są wykorzystywane tylko do działań techniczno-administracyjnych i nie przekazują danych osobowych oraz informacji z tej strony osobom trzecim. Wszystkie artykuły wraz ze zdjęciami i materiałami dostępnymi na portalu są własnością użytkowników. Administrator i właściciel portalu nie ponosi odpowiedzialności za tresci prezentowane przez autorów artykułów. Dodając artykuł, zgadzasz się z regulaminem portalu oraz ponosisz odpowiedzialność za wszystkie materiały umieszczone przez Ciebie na stronie altao.pl. Szczegóły dostępne w regulaminie portalu.
© 2024 altao.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone.
0.514