
Nie mogło jednak w tym wszystkim zabraknąć humoru, który już od pierwszych scen jest wyczuwalny. Śmianie się z piosenki z "Krainy lodu" uwagi skierowane względem Hugha Jackmana, żarty w stronę DC, czy dowalenia Ryana Reynoldsa do siebie samego... Wszystko tu jest. Miejscami żartów jest wręcz zbyt wiele i czuć ich lekki przesyt. David Leitch nie ma jednak zamiaru wychodzić z tego niebanalnego sposobu na przedstawianie humoru. W efekcie nasz ukochany przyjemniaczek od razu wyśmiewa Logana, a w kolejnych scenach odpowiednio także japońskich samurajów, yakuzę, czy nawet piosenkarkę Taylor Swift. Bije się zatem z wszystkimi dookoła i sprawia wrażenie jakby był drugim Johnem Wickiem... i jedyne czego mu brak, to psa.
Lecz w jednym momencie cała ta zabawna, humorystyczna struktura pierwszej części znika. Dzieje się to w zupełnie niespodziewanym momencie, w którym wydaje się, że życie Wade’a już na stałe się utrwaliło. Ale tak nie jest. Niczym w stoicyzmie, nasz Deadpool przeżywa radości i smutki… z którymi musi się mierzyć osobiście. Jest to o tyle ciekawy zabieg, że w pierwszej części w ogóle nie mieliśmy szansy na wniknięcie w osobowość Wade’a. A tutaj już tak się dzieje. Mamy zbudowaną cienką, ale elastyczną linią osobowość głównego bohatera, przedstawiony jego charakter i nawet pojawiają się sceny dramatyczne… które autentycznie pokazują nam, że poziom powagi drugiej części zdecydowanie poszedł do góry. Jak dla mnie bomba!
Nie oszukujmy się jednak – fabuła „Deadpoola 2” nie jest niczym nowatorskim, co by mogło zmienić kino superbohaterskie. Wręcz przeciwnie. Fabularnie „Deadpool 2” to kolejny schemat. Często można wręcz odnieść wrażenie, że historia ma jedynie na celu wprowadzanie kolejnych postaci. Szczególnie w tym miejscu mam żal o niemal całkowite pominięcie niektórych postaci, które przez widoczny przesyt stają się niezauważalne. I w efekcie trochę tego wszystkiego za dużo i z czasem suszy w gardle, ale i tak… wciąż się chce tego więcej. Wynika to z tej przyczyny, że te zabawne momenty są przeplatane tymi bardziej dramatycznymi, które w moim odczuciu są najlepszą zmianą w stosunku do pierwszej części. Szczególnie dotyczy to pierwszej części filmu, w której głównemu bohaterowi można szczerze współczuć. I takiego Deadpoola aż da się polubić!
Lecz pojawiają się tu też kompletnie zmarnowane wątki – jak ten dotyczący grupy X-Force. Paradoksalnie sceny z wyborem członków są jednymi z najlepszych, ale ich późniejsza akcja… jest chyba jednym z najgorszych momentów filmu. Oczywiście, humor jest, szczególnie gdy na pewien moment na ekranie pojawia się nawet Brad Pitt (!!!), ale jednak scenarzyści kompletnie nie wykorzystali potencjału tego teamu. Wystarczy tylko wspomnieć, że grany przez Billa Skarsgarda (znany z rewelacyjnej roli Pennywise’a w „To”) Zeitgeist pojawia się zaledwie w 2 scenach, by to zrozumieć. W tym miejscu warto też wspomnieć o świetnej roli epizodycznej Roba Delaneya, który w roli zwykłego człowieka Petera, kradnie show w paru momentach. Niestety to i tak za mało…
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję