3 208
3 583 min.
Muzyczne Style
pj (15391 pkt)
1742 dni temu
2020-02-14 15:25:22
Szokowała już sama okładka – niczym wyjęta prosto z kart horroru. I jeszcze ten odwrócony krzyż wewnątrz obwoluty krążka... A kiedy słuchacze zostali „zaatakowani” przez tajemnicze, bardzo mroczne brzmienia trzech instrumentalistów oraz demoniczne krzyki wokalisty, wyszły z ciemnych zakamarków skrzywione w grymasie obrzydzenia twarze. Pół wieku temu te nie bez powodu okultystyczne skojarzenia budziły kontrowersje. Wszak zawsze to co nowe i nieznane budzi pewien, choć nie zawsze uzasadniony, lęk. Wielu zastanawiało się i zadawało pytania. Kim są ci muzycy tworzący tak ponure z założenia piosenki? Czyżby faktycznie wyznawali satanizm? Skąd pomysł na taki styl?
W angielskim Birmingham pod koniec lat 60. XX wieku atmosfera była inna niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie rozkwitał ruch hipisowski, który reprezentowały rockowe zespoły, w tym słynny The Mamas & The Papas. W Ameryce na ulicach młodzież protestowała przeciwko wojnie w Wietnamie, a na Festiwalu Woodstock w oparach trawki propagowała hasła o miłości i pokoju, wierząc w utopijny pacyfistyczny świat.
W Aston – jednej z dzielnic Birmingham mało kogo obchodziło, co się daleko za oceanem działo. Młody chłopak John Osbourne i jego rówieśnicy mieli to w głębokim poważaniu. W miejscu, w którym ciągle z gęstych chmur lało jak z cebra, żyli własnymi problemami. Hawajskie koszule? Kwiaty we włosach targające przez wiatr? Nic z tych rzeczy, jak już, to raczej dziurawe buty. „Myślałem, że będę tkwił w tym gównie do końca życia, a w radiu koleś (przyp. red. Scott Mckenzie) śpiewał, byś wpiął kwiaty we włosy, gdy udajesz się do San Francisco. W Aston psa z kulawą nogą nie obchodziło, co ludzie robią w San Francisco. Jedyne kwiaty, jakie widywano w Aston to te, które... wrzucano do grobu, gdy ktoś się przekręcił w wieku 53 lat, po tym, jak zaharował się na śmierć. Jeśli nie miałeś ambicji pracować w fabryce i dobijać się nocnymi zmianami przy taśmociągu, nie miałeś czego oczekiwać po Aston” – opowiadał po latach Ozzy.
W tym osnutym w mgle mieście szybciej można było trafić za kratki niż osiągnąć sukces w muzyce. Osbourne, zanim zaczął pracować, czy raczej próbować sił w różnych zawodach: jako rzeźnik, hydraulik; także był aresztowany za drobne kradzieże. Na szczęściu nie utracił słuchu, a to groziło mu, gdy zajmował się… strojeniem klaksonów. Nastoletni kumpel Ozzy’ego, Anthony Iommi – przyszły gitarzysta Black Sabbath też miał pod górkę. Co prawda zarabiał w sklepie muzycznym, jednak inna robota jaką wykonywał, pozbawiła go… koniuszków palców. Tony ciął metal w fabryce, zagapił się i wielka maszyna zaatakowała jego prawą dłoń, a konkretniej jej palce. Oderwane koniuszki nie dało rady przyszyć. Kto wie, jakby potoczyły się dalsze losy podłamanego Iommiego, gdyby nie kolega, który podrzucił nagrania Django Reinhardta. Ten jazzowy gitarzysty w wyniku pożaru stracił władzę w dwóch palcach, a mimo to postanowił kontynuować karierę, bo opracował technikę dociskania strun. W Tony’ego wstąpiła nadzieja. Przestroił własną gitarę w taki sposób, aby dociskając struny do gryfu prawą, okaleczoną ręką, zmniejszyć ból (używać mniej siły). Dodatkowo grube struny zamienił na cieńsze od banjo. Dzięki temu uzyskał niższe, dość nietypowe brzmienie, tak bardzo słyszalne na debiutanckim krążku.
W 1968 roku Ozzy, Tony oraz „Bill” Ward i „Geezer” Butler, których połączyła pasja do mocnych dźwięków, powołali do życiu kwartet, stając się prekursorami heavy metalu. Nie będę pisał w skrócie o „przygodach” dwójki pozostałych członków pierwszego składu ani o historii zakładania grupy, lepiej skupię się na ich dziewiczej płycie.
„Black Sabbath” została nagrana desperacko w… 12 godzin (!), w ciągu jednego dnia w październiku 1969 w londyńskim Regent Sound Studios. Mało doświadczeni panowie po prostu poszli do studia i zrobili co swoje. Czasu było mało, więc zagrali na żywo – musieli jeszcze dopasować efekty dźwiękowe. Potem poszli na piwo do pubu, nie zdając sobie sprawy, że ich krążek z surową odmianą rocka będzie czymś tak ważnym. Co ciekawe, już kolejnego dnia dali koncert w Szwajcarii i otrzymali honorarium w wysokości 20 funtów – sama sesja nagraniowa dla porównania kosztowała wówczas 600 funtów.
Kiedy album pojawił się 13 lutego 1970 roku na winylu i powędrował na sklepowe, nie przypadł do gustu wszystkim, szczególnie słuchaczom amerykańskim. Zawierał siedem nagrań, które wykraczały poza ramy zarysowane przez bluesa i rocka psychodelicznego, bo dawał całkiem inne naturalne, acz ciężkie brzmienie. Część krytyków twierdziła nawet, że tego czegoś nie da się słuchać. A pomyśleć, że dziś „Black Sabbath” jest powszechnie uznany za klasyczny. W dobrym odbiorze nie pomógł też utwór pt. „N.I.B.”. Napisany z punktu widzenia Lucyfera, który zakochał się w kobiecie! Wielu nawoływało do bojkotu płyty, nie wchodząc w sens tekstu. Nie ważne, że Lucyfer dzięki miłości zamienił się dobrą istotę. Ważne, że to diabeł i o nim śpiewać nie wolno.
O ile jeszcze w Anglii opinie o „Black Sabbath” były raczej neutralne, tak już w USA, zaraz po premierze 1 czerwca, w większości miażdżące. Jak na przykład ta pozostająca w pamięci recenzja w magazynie Rolling Stone, a napisana przez Lestera Bangsa. Dziennikarz przekonywał, że „członkowie zespołu to niewykwalifikowani wyrobnicy, będący tylko chwilowym zjawiskiem opierającym się na ezoteryce czarnych mszy”. Odsądził ich od czi i wiary. I uważał, iż nieudolnie skopiowali, istniejącą od 1966 roku, brytyjską grupę Cream. Płyta była dla niego, łagodnie mówiąc, wydmuszką z banalnymi tekstami. Lester nie przypuszczał, że to narodziny ważnego nurtu.
Album zadebiutował na 8. miejscu najlepiej sprzedawanych płyt w Wielkiej Brytanii i dopiero na 23. w Stanach. Osobom nieprzyzwyczajanym do lżejszego i bardziej melodyjnego brzmienia sprawiał trudności i ból uszu. Może i nie był idealny, ale i tak przetarł szlaki, na zawsze zmieniając światową scenę muzyczną. To pewne. Wskazał kierunek. Zespawał styl, który z czasem ewoluował. I miał i nadal ma silny wpływ na rzesze muzyków. Przecież dużo dawnych, ale i tych współczesnych zespołów przyznało, że nigdy nie weszłoby na scenę, gdyby nie inspiracja niesamowitym Black Sabbath. Jak więc nie uczcić takiej rocznicy – 50 lecia powstania płyty „Black Sabbath”. Bez tamtych młodych facetów, obecnie zwanych „ojcami metalu”, bez głosu Osbourne’a i gitary Iommiego nie narodziliby się nigdy ani Metallica, ani Iron Maiden.
źródło: YouTube.com (Standardowa licencja)
Tak wiele lat minęło jak jeden szalony dzień:
źródło: YouTube.com (Standardowa licencja)
źródło: YouTube.com (Standardowa licencja)
*Urodzony w 1948 roku, legendarny, Ozzy Osbourne od wielu lat walczy z chorobą Parkinsona.
źródło: terazmuzyka.pl, muzyka.dziennik.pl
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję
Galeria zdjęć - 50 lat temu dzięki Black Sabbath "zazgrzytał" metal!
Więcej artykułów od autora pj
Polecamy podobne artykuły
Teraz czytane artykuły
Nowości
Artykuły z tej samej kategorii
Pliki cookie pomagają nam technicznie prowadzić portal Altao.pl. Korzystając z portalu, zgadzasz się na użycie plików cookie. Pliki cookie są wykorzystywane tylko do działań techniczno-administracyjnych i nie przekazują danych osobowych oraz informacji z tej strony osobom trzecim. Wszystkie artykuły wraz ze zdjęciami i materiałami dostępnymi na portalu są własnością użytkowników. Administrator i właściciel portalu nie ponosi odpowiedzialności za tresci prezentowane przez autorów artykułów. Dodając artykuł, zgadzasz się z regulaminem portalu oraz ponosisz odpowiedzialność za wszystkie materiały umieszczone przez Ciebie na stronie altao.pl. Szczegóły dostępne w regulaminie portalu.
© 2024 altao.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone.
0.281