Sama książka, będąca pierwszą częścią trylogii wspomnianej autorki, okazała się kasowym przebojem, rozchodząc się w większym nakładzie niż hit J.K. Rowling, a mowa tu oczywiście o powieści dotyczącej przygód nastoletniego czarodzieja - Harry'ego Pottera. Ponadto zdobyła rzeszę wiernych fanów, którzy z utęsknieniem czekali na ekranizację ich ulubionej lektury. Jednak jak poradziła sobie niedoświadczona reżyserka Sam Taylor-Johnson, która niewątpliwie stanęła przed trudnym dla siebie wyzwaniem? Czy sprostała wymaganiom fanów? Po odpowiedzi zapraszam do dalszej lektury.
Jednym z największych mankamentów „50 twarzy Greya” jest jego fabuła. Historia potrafi zarówno zaciekawić, jak i zirytować – szczególnie na początku. Ogólnie linia fabularna dzieła Sam Taylor-Johnson została podzielona, tak jakby, na dwa segmenty: pierwszy, który dzieje się jeszcze przed odkryciem przez Anastasię Steele prawdziwej tożsamości tytułowego protagonisty oraz drugi, gdy zauroczona jego osobowością, stara się zrozumieć i zaakceptować dziwne fantazje swojego wybranka. Jak już wcześniej wspominałem, początek filmu potrafi z miejsca zniechęcić do dalszego seansu. Całość rozpoczyna się niemrawo jak typowe romansidło pozbawione ambicji. Twórcy nie mają żadnego wyczucia i grubą krechą nakreślają rodzące się uczucie pomiędzy protagonistami, które niestety wypada nad wyraz sztucznie i mało wiarygodnie. Brakuje między Greyem oraz Steele wyraźnej chemii, która pozwoliłaby uwierzyć w ich wzajemne zauroczenie. Ponadto pojawia się tutaj kilka przekomicznych scen, na widok których widz będzie mógł zareagować tylko na dwa sposoby: albo wybuchnąć salwami niezamierzonego śmiechu, albo spuścić z zażenowania głowę. Są one również potwierdzeniem tezy, że papier znosi znacznie więcej niż taśma filmowa.
Denerwująca jest także zbyt nachalna symbolika oraz ogromna ilość aluzji seksualnych – kilka to nie problem, ale po kilkunastu zaczyna się przewracać oczami. Jeśli tylko uda Wam się przetrwać pierwszy segment, notabene nudny i kiepsko zagrany, dalej będzie już tylko lepiej. Od momentu, w którym Anastasia Steele poznaje specyficzne upodobania erotyczne Greya, historia nabiera barw, szybszego tempa oraz sensu. Dochodzą nowe wątki, dzięki czemu fabuła zostaje znacznie bardziej rozbudowana i zwyczajnie ciekawsza. Oczywiście opowieść w dalszym ciągu koncentruje się prawie wyłącznie na parze Grey - Steele; ich problemach, przeszłości oraz osobowościach, zaś cała reszta stanowi zbyteczne tło. Niestety, druga połowa produkcji jest zdecydowanie zbyt krótka i w momencie, w którym „50 twarzy Greya” na dobre przykuwa uwagę widzów, reżyserka wymownie zamyka swoje pierwsze kinowe dzieło wraz z drzwiami od windy, za którymi niknie twarz Anastasji.
Premierze „50. twarzy Greya” towarzyszył ogromny szum medialny. Na kilka dni przed wejściem filmu do polskich kin, można było wyczytać z gazet oraz Internetu wiadomość o zablokowaniu produkcji w Malezji ze względu na przedstawione w niej obrazy poniżania kobiet i seksualnego wykorzystania. Powyższa informacja tylko podgrzała atmosferę oraz wzbudziła kolejne kontrowersje. Jednakże postępowanie malezyjskich władz okazało się nieuzasadnione, ponieważ „50 twarzy Greya” jest w gruncie rzeczy filmem ugrzecznionym i politycznie poprawnym. Oczywiście poruszony w nim temat wzbudza pewne wątpliwości oraz kontrowersje – czerpanie przyjemności z bicia innej osoby (sadomasochizm), jednak twórcy nigdy nie przekraczają granicy dobrego smaku. Zresztą w obrazie nie ma niczego, czego byśmy już nie widzieli w innych produkcjach. Poza tym twórcy nie propagują sadomasochizmu ani upokarzania czy seksualnego wykorzystywania kobiet – poruszony przez nich problem służy zawiązaniu fabuły. Ponadto zwracają uwagę kinomanów na kilka ciekawych kwestii. Czy istnieje granica pomiędzy sadomasochizmem a zwyczajnym znęcaniem się nad drugim człowiekiem? Jak daleko można się posunąć w celu zaspokojenia własnych żądz bądź też, by być z kimś, kogo się szczerze kocha? To interesujące pytania, na które próbuje odpowiedzieć film Sam Taylor-Johnson. Szkoda tylko, że powyższe zagadnienia nie zostają w pełni wykorzystane; potraktowane są jedynie pobieżnie, bez głębszej analizy, w wyniku czego „50 twarzy Greya” okazuje się kolejną nic niewnoszącą bajeczką dla dorosłych, a mogło być czymś więcej. W zamian widzowie dostają dużą ilość scen erotycznych, które po którymś razie zwyczajnie zaczynają nudzić – w myśl przysłowia: „co za dużo, to niezdrowo”. Poza tym są nieszczególnie pomysłowe oraz pikantne; na uwagę zasadniczo zasługuje tylko jedna, w której naprawdę czuć wylewającą się z ekranu namiętność, pozostałe, dla niektórych, będą po prostu obojętne oraz bezpłciowe.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję
eco
3717 dni temu
Bardzo trafna recenzja. Uważam iż pięćdziesiąt twarzy Greya to ogólnie słabe kino. Oczywiście każdy kogo nie zapytam o tą produkcję omawia tylko jedno - sceny erotyczne - które nie są interesujące w tego typu produkcji. Ciężko szukać też większego morału. Interesuje mnie jeszcze czemu taki tytuł. Książki nie czytałem, może w niej coś się wyjaśnia - ale w filmie ciężko do czegoś nawiązać. Czyżby Gray miał 50 osobowości - nie wydaje mi się, a może miał 50 kobiet z którymi wykonywał podobne praktyki. Widać to m.in. po liście kontaktów w telefonie lub pracownice w biurze.
Dodaj opinię do tego komentarza

