
Dla poszukującego bezskutecznie pracy cwaniaka i społecznego wyrzutka Louisa Blooma (Jake Gyllenhaal), który tu coś ukradnie, a tam sprzeda, pomysł, by stać się wolnym strzelcem, jest wygraną na loterii. Szybko uczy się nowego fachu, poznaje policyjne kody. Kupuje odpowiedni – początkowo tani – sprzęt i także wyrusza w pogoń (dosłownie) za sensacją. Pragnąc dogonić konkurencję, zatrudnia asystenta, Ricka – tanią siłę roboczą, chłopaka arabskiego pochodzenia (znany z „Czterech lwów” Riz Ahmed). Loue jako ambitny kronikarz niebezpiecznych dzielnic i ulic, wie, że dobry news to szokujący news. Potrafi oczarować Ninę, wydawczynię w lokalnej stacji telewizyjnej (Rene Russo, m.in. odważna policjantka z „Zabójczej broni 3”), a kolejne nocne łowy dostarczają adrenaliny i przeradzają się w pasję, wręcz nałóg. Bloom wreszcie jest Kimś! Tylko w tym całym szaleństwie zapomina, jak łatwo przekroczyć moralną granicę…
Gilroy otrzymując do dyspozycji malutki – biorą pod uwagę hollywoodzkie warunki – budżet (przeszło 8 milionów dolarów) sprawnie panuje na całością. Nie brakuje umiejętnie zmontowanych, widowiskowych pościgów. Świetne są zdjęcia miasta skąpanego w czerni wymieszanej ze światłami ulicznych lamp i reflektorami aut oraz to, co obserwujemy obiektywem kamery Louisa. Nic dziwnego, skoro operatorem jest Robert Elswit, zdobywca Oscara za „Aż poleje się krew”.
Nie było też zgrzytów na linii reżyser – aktorzy. Poza przekonywającą, drugoplanową Russo (prywatnie żona reżysera, mimo wieku nadal emanuje kobiecością i wdziękiem) i Ahmedem (wyciszony i rozważny Rick, przeciwieństwo tytułowego bohatera), jest jeszcze ekspresywno-uszczypliwy Bill Paxton (Joe, główny rywal w zawodzie medialnej hieny). Ale to nie ci troje, wycięci niczym z szablonu, wiodą prym. „Wolny strzelec” to oczywisty popis gry Gyllenhaala. Wychudzony i blady przypomina nową wersję wampira – pasożytującego na ofiarach wypadków i napadów, z tą różnicą, że zamiast kłów używa właśnie kamery. A kiedy zdejmuje ciemne okulary, to tak, jakby wyjmował dodatkowego asa z rękawa – patrzy wzrokiem nieprzewidywalnego socjopaty. Ciągle na krawędzi, kontroluje się, aby nie przeholować i tworzy tym samym postać bardzo mięsistą, magnetyczną. Aż odczuwa się zgrozę na myśl, iż tacy ludzie rzeczywiście mogą żyć i działać w Los Angeles.
Samemu filmowi do dzieła wybitnego droga trochę daleka. Podobnie jak „Zaginiona dziewczyna”, krytykuje nieznające umiaru amerykańskie media, które etykę wsadziły głęboko w cztery litery. Niestety na dokładkę mamy tylko niezłą, raz dziwnie (specjalnie?) dopasowaną muzykę Jamesa N. Howarda, naruszenie czasem zasad logiki oraz finał pozostawiający lekki niedosyt. Przez co fabularny wydźwięk nie jest wystarczająco mocny i gdyby nie Jake Gyllenhaal, to zapewne produkcja przeszłaby bez echa.
Ocena: 7/10
źródło: YouTube.com (Standardowa licencja)
Recenzja ta została również opublikowana na portalu Filmweb.pl, gdzie autor posiada profil o nicku Aragorn88.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję