
„Najmro. Kocha, kradnie, szanuje”, bo tak brzmi pełny tytuł, jest komedią akcji, opowiadającą historię inspirowaną losami Zdzisława Najmrodzkiego, nazywanego „królem złodziei”. Ta legenda PRL-u, grając na nosie milicji i władzom, stała się prawdziwym bohaterem ówczesnego ludu. Zdziśkowi udało się brawurowo uciekać z więzień czy aresztów tyle razy, że pobił w tej dyscyplinie rekord świata. Kobiety go kochały, faceci podziwiali. Na szczęście polska produkcja nie idzie w klasyczną, bardzo dosłowną stronę filmowych biografii, a wykorzystuje bardziej postać Najmro do ukazania barwnej, fascynującej opowieści, bawiącej się konwencją oraz oryginalnym podejściem do okresu polskiej komuny.
Kadr z filmu "Najmro" (materiały prasowe/fot. Robert Pałka)
Reżyser debiutant, czyli Mateusz Rakowicz przygotował niezwykle ekscytujący film, pełen werwy i świeżości. Taki, który angażuje i nie daje o sobie zapomnieć. Polskiego twórcę, wcześniej doświadczonego storyboardzistę, rozpiera energia. Pomysłowo kreuje tutaj elementy, jakich u nas jeszcze nie było. Te kolory i ta obrana estetyka w kategorii: zdjęcia stoją na poziomie produkcji amerykańskich. Do tego stopnia, że nawet sam Edgar Wright („Baby Driver”, „Ostatniej nocy w Soho”) by się ich nie powstydził. Takiej zabawy kamerą i tak zmontowanych pościgów po prostu nie widzieliśmy dawno albo wcale na rodzimym podwórku filmowym.
Jednak nie tylko sferą wizualną żyje „Najmro”. Ma dodatkowo świetne tempo oraz inteligentne dialogi napisane przez duet Rakowicz/Maciejewski, włożone w usta przekonująco dobranych aktorów, z wąsatym Dawidem Ogrodnikiem na czele (ten gość sprawdza się w każdej roli, ale jako tytułowy Najmro kradnie show – wiarygodnie kocha, kradnie i szanuje). A dobór ścieżki dźwiękowej? Oczywiście także jest na plus! To przykład na to, że polska muzyka w tle może być równie zajmująca, co jakieś... Queeny czy Abby. Co ważne, oprócz heistów czy ucieczek, widza ucieszą również spokojniejsze momenty, świetnie budujące relacje między postaciami.
Kadr z filmu "Najmro" (materiały prasowe/fot. Robert Pałka)
Kadr z filmu "Najmro" (materiały prasowe/fot. Robert Pałka)
Większość pochwalnych recenzji nie jest więc na wyrost. Bo to zdecydowanie coś dobrego. Ja napiszę nawet więcej. Rezultaty całkowicie przebiły moje wszelkie przewidywania, co do jakości tej produkcji. Rakowicz zdecydowanie umie w gatunkowość, a do tego wykorzystuje ją, emancypując polskie klimaty. Pamiętam wszystkie zarzuty stawiane filmom „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” czy „W lesie dziś nie zaśnie nikt”. Mówiono, że twórcy udają tam, jakoby te dzieła były prawdziwie amerykańskie. „Najmro” jest polski i to właśnie „zabawa polskością” nadaje mu fantastycznego stylu oraz charakteru. PRL jest przecież tak ciekawym momentem w historii naszego kraju, że aż dziwne, że do tej pory żaden reżyser nie próbował podjąć się jego wizualizacji w kreatywniejszy sposób, bez ponurego klimatu. Ale przyszedł Mateusz Rakowicz i na tym polu pozamiatał!
Podsumowując, nie bawiłem się na polskim filmie tak dobrze (chyba) nigdy. Mimo teledyskowego charakteru, który nie wszystkim może przypaść do gustu, obraz dostarcza dużo rozrywki, okraszonej bajecznymi ujęciami (udanie wykorzystane slow motion), brawurową grą aktorską (Więckiewicz!) czy zabójczymi tekstami.
Ocena: 8/10
źródło: YouTube.com (Standardowa licencja)
*Autor recenzji, poza swoim fanpage'em, publikuje także na portalu Filmweb.pl pod nickiem Trundo oraz a swoim blogu: https://moviebrain02.blogspot.com/
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję