
Twórca filmu - Neil Blompkamp (obywatel RPA) stroni od typowo hollywoodzkiej fantastycznej papki. Co udowadnia w swoim pełnometrażowym debiucie „Dystrykt 9”, obrazie, który jest czymś więcej niż kolejnym rozrywkowym blockbusterem. Mimo niewielkiego budżetu (około 30 mln. dol.) pokazuje, że można nakręcić coś nietuzinkowego i oryginalnego. Odkryty przez samego Petera Jacksona, Neil posiada specyficzny styl, wyobraźnię – cechy wyróżniające go pośród rzeszy amerykańskich reżyserów. Zrealizowana częściowo w formie reportażu opowieść o lądowaniu kosmitów – człekokształtnych krewetek w Johannesburgu, zaskakuje przekazem, brutalnością i aktualnym, nadal ważnym tematem dyskryminacji rasowej. Film zarabia grubą kasę, a Blompkamp zostaje pupilkiem krytyków i zjednuje sobie fanów na całym świecie.
Od tej pory panowie producenci z USA ufają młodemu twórcy z wielkiej Afryki. Niech świadczy o tym budżet jego najnowszego dzieła pt. „Elizjum” (ponad 100 milionów dolarów) oraz angaż gwiazd z Mattem Damonem i Jodie Foster na czele. Na szczęście Neil pozostał sobą, a wspomniana papka nie zdominowała kinowego widowiska. Jest dobrze, a w kliku momentach wręcz soczyście. Niestety najbardziej kuleje warstwa fabularna, a konkretniej scenariusz. Rozgrywająca się w 2154 roku historia, nie ma tego co posiadał „Dystrykt 9” – nutki świeżości i zaskoczenia. Za dużo tu uproszczeń, częstych retrospekcji i sztampowych rozwiązań. Jednak nadrabia czymś innym: napięciem, scenografią, efektami i niezwykłym klimatem podtrzymywanym przez pięknie skomponowaną muzykę.
Tytułowe Elizjum to stacja kosmiczna wybudowana przez bogaczy dla bogaczy. A na zdewastowanej Ziemi, konkretniej w Los Angeles, egzystuje reszta – plebs. Bardzo wyraźnie (trochę przesadnie) zarysowano różnice między przedstawicielami tych dwóch społeczeństw. Po jednej stronie barykady sterylna stacja, po drugiej brudne slumsy. W takiej rzeczywistości wszechpotężna korporacja, a raczej stojąca na jej czele, pozbawiona empatii, pani sekretarz (dobra Jodie Foster) trzyma w szachu biedotę. Bowiem Elizjum to nie byle jakie miejsce – to raj w pełnym znaczeniu tego słowa. Ludziom usługują roboty, a nowoczesna medycyna pozwala na długie, pozbawione chorób życie. Dla wielu Ziemian podróż tam jest tylko marzeniem, nieliczni z pomocą miejscowych przestępców próbują. Wśród nich jest główny bohater Max, którego sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Nie jest jednak typową postacią, która szybko gotowa jest na wszelkie poświęcenia w imię wyższych wartości. Najważniejsze to ocalić własny tyłek. Maxa trudno nie polubić. Wielka w tym zasługa wcielającego się w niego Matta Damona, który znowu pokazał, że aktorstwo to jego powołanie (mimo iż miewał lepsze role).
„Elzjum” mogło być dziełem wybitnym, a pozostało tylko lub aż dobrym kinem akcji. Pomiędzy lekko rozmazanymi i zbyt szybkimi scenami walk (wina montażu), zadaje pytania o równość i sprawiedliwość, tym samym nie pozostawiając widzów obojętnymi. Po skończonym seansie najbardziej zapamiętamy piękną dla oka formę, czyli design statków, robotów i samej stacji. To nie wszystko. W nocy przyśni się nam również przerysowany i psychopatyczny antagonista Kruger (przeobrażony o 180 stopni Sharlto Copley z „Dystryktu 9”).
Mimo nieco zmarnowanego potencjału nadal jestem pewny, że Neil Blomkamp ma ogromną szansę na to, by jego nazwisko znalazło się obok tych największych twórców science fiction: Camerona, Scotta i Kubricka. Nic dziwnego, że wymienia się go jako jednego z kandydatów na reżysera ekranizacji gry „Mass Effect” lub „Halo”.
Ocena: 7,5/10
źródło: YouTube.com (Standardowa licencja)
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Altao.pl. Kup licencję